Samobóje i siostrzane rozterki
Omara
Gdy tylko Freddie dowiedział się, że chcę nauczyć się grać na gitarze, od razu zaoferował mi swoją pomoc. Okazało się, że ma nie tylko boską matkę, ale również jego dziadek nie jest zwyczajnym śmiertelnikiem, gdyż to sam Apollo i większość umiejętności Kudłaty odziedziczył właśnie po nim.
Siedzieliśmy na plaży, zaraz przy ujściu potoku Zefir, jeszcze w cieniu lasu i brzdękaliśmy sobie na strunach.
– No widzisz, jak pięknie ci idzie? Nikt po jednym dniu nie potrafiłby tak zagrać „Smoke On The Water”.
– Mówisz tak tylko dlatego, żeby nie wyjść na marnego nauczyciela.
Freddie spochmurniał.
– Dyskutowałbym dalej, ale chyba siostra się za tobą stęskniła.
Odwróciłam głowę w kierunku plaży sztucznych ogni. Cholera, zapomniałam o spotkaniu z resztą rodzeństwa i omawianiu taktyki przed bitwą o sztandar!
– Omaro! Na wszystkie włócznie świata, co ty sobie myślisz?! Nie tłumacz mi się! Masz szczęście, że akurat tędy przechodziłam, bo inaczej nikt by się po ciebie nie fatygował! Już, marsz za mną! A ty mi gołębiu nie gruchaj do niej tutaj, bo jak ja cię gruchnę, to do końca lata się nie pozbierasz, nędzna kreaturo…
– Clarisse, możemy już iść? Chciałabym się dowiedzieć, jaki mamy plan na dzisiejszą bitwę.
– Tak, jasne, chodź.
Pomachałam do przyjaciela zza pleców La Rue i podążyłam za nią. Ciekawe… Jak można mieć po drodze najbardziej odległe miejsce w obozie, tym bardziej, że wcześniej siedziało się w domku? Ech, takie rzeczy potrafi tylko Clarisse…
***
Siedziałyśmy z Jasmin i Cassandrą na najwyżej umieszczonych ławkach na widowni amfiteatru i cieszyłyśmy się wczorajszym zwycięstwem naszej drużyny. Cassie tylko co jakiś czas wspominała to, jak James ją obezwładnił.
– Nie ma się co martwić, koniec końców to on przegrał – optymizm Jass był zdecydowanie bardziej rozbrajający, niż którykolwiek z synów Hefajstosa. – Z resztą cokolwiek byś nie zrobiła i tak nie pobijesz Omary, która pokiereszowała swojego.
A myślałam, że dzisiaj nikt o tym już nie będzie pamiętał…
– Słucham? – Turner wydawała się być szczerze zdziwiona, ale jednocześnie ledwo hamowała chichot… może to dobrze? Może inni też jeszcze o tym nie wiedzą?
– Nie chwaliłaś się naszej księżniczce swoim wyczynem? – Teraz już obie prawie płakały ze śmiechu, chociaż nadal jedna z nich nie wiedziała o co chodzi.
– Ojej, ten nowy od Hermesa, Blade czy jakoś tak, napatoczył mi się na miecz, to sądziłam, że chce mnie zaatakować i jakoś tak wyszło, że rozcięłam mu dłoń… I to by mi uszło płazem, gdyby nie to, że Olivier chwilę później rzucił się na mnie, więc i z nim musiałam walczyć. Niestety mu rozcięłam rękę na całej długości od nadgarstka do łokcia. Ale rana nie była głęboka, więc trochę nektaru i nic nie będzie widać. Dzisiaj Chejron wezwał mnie do siebie. Pomarudził, pomarudził i odpuścił. Skoro nie można się ranić to dlaczego nie walczymy drewnianymi mieczami?
– Bo byś wszystkie połamała. – Zarówno moje Słoneczko, jak i Rybcia miały niezły ubaw ze mnie.
– Następnym razem idźcie sobie do Ateny. Ja wam się chwalę, że wygrałam potyczkę z przeciwnikiem, a wy potraficie się tylko ze mnie śmiać.
Jasmin spoważniała.
– Masz rację. Nie ważne czy jesteśmy z tobą w drużynie czy w przeciwnej, tak czy tak nas zaatakujesz. – Powaga Holly okazała się tylko tymczasowa.
– A tak w ogóle, to Oli... ile on ma lat?
– Wiesz Cassandro, mogę się mylić, ale przypuszczam, że tyle co jego bliźniak.
– A myślisz Fari, że dlaczego się o to pytam? – Albo mi się zdaje, albo nasza Apollinowa Dziołcha zaczyna się coraz bardziej ode mnie odsuwać.
– Lepiej opowiedz, co tam sobie z James’em wczoraj w bibliotece "czytaliście".
Chyba nie sądziła, że to mi umknie. Tutaj nawet takie pierdoły rozchodziły się z prędkością światła.
– Szukałam informacji o mojej imienniczce i akurat James naprawiał ekspres do kawy. Uwierz mi, zwykły przypadek. Na pewno nie jest to coś wymagającego stałego nadzoru, tak jak twoja znajomość z Freddie’m.
– Turner, mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że mocno przesadziłaś w tym momencie?
– Panna Turner zaczyna teraz zajęcia z łuków, więc żegnam. Do zobaczenia na obiedzie.
Cassie wstała i poszła w stronę strzelnicy. Ja z Jasmin też powoli zaczęłyśmy się zbierać na zajęcia.
– Co teraz masz, Omaro?
– O nie… Pegazy.
– Mam prośbę. Nie zrań chociaż ich, okay?
– Postaram się, ale nic nie obiecuję.
Po drodze do stajni wstąpiłam jeszcze do domku, by przebrać koszulkę. Ściągnęłam pomarańczowy ciuch i szybko naciągnęłam na siebie szary podkoszulek. Odwróciłam się i już chciałam wychodzić, gdy zauważyłam La Rue siedzącą na swojej pryczy. Sprawiała wrażenie bardzo wyciszonej i zmartwionej czymś.
– Cześć, nie widziałam cię.
– Hej, Omaro.
– Coś się stało, Clarisse?
Siostra głośno wypuściła powietrze i spojrzała mi w oczy. Zazwyczaj były one gniewne, pełne odwagi czy też ironii, jednak teraz były po prostu cholernie smutne.
– W obozie jestem zdecydowanie dłużej od ciebie i wiem, że tutaj nigdy nie jest spokojnie. Zawsze coś się dzieje. Nie mam na myśli codziennego gwaru, ale stałe kłopoty nadciągające nad tą właśnie część Long Island. I teraz nie jest inaczej. Coś nadchodzi. To „coś” jest potężne. – Dziewczyna zawiesiła na chwilę głos. – Za każdym razem mnóstwo czynników składa się na naszą wygraną z problemami. Jednym z nich jest silna i dobrze przygotowana armia. Wczoraj widziałam jak świetnie idzie ci posługiwanie się mieczem w walce. Weź proszę sobie do serca moje słowa i pomyśl o tym, że gdy trzeba będzie stawić czoła przeciwnikowi wezmę pod uwagę ciebie jako moją zastępczynię. Ale muszę widzieć, że jesteś tego godna, jasne McDaniels?
– Jasne.
Humor chyba jej się chociaż nieco poprawił, ponieważ jej twarz wreszcie zaczęła wyrażać jakieś emocje poza przygnębieniem.
– Świetnie. W tej rozmowie uczestniczyłyśmy my dwie, tylko my dwie o niej wiemy i to ma nie ulec zmianie, oczywiście to też jest dla ciebie zrozumiałe. Teraz zmykaj na…?
– Pegazy.
– Mhm. Cóż, pozostaje ci mieć nadzieję, ze nie prowadzi ich Laluś.
Opuściłam chatkę, jednak wiedziałam, że to właśnie jego mogłam się spodziewać w stajni. Nie dość, że nie lubiłam tych kuców, to jeszcze będę musiała się z nim użerać. Gdy przechodziłam obok zbrojowni ktoś mnie zawołał.
– Cześć siostrzyczko! – odwróciłam się i ujrzałam rozradowaną twarz Aiszy wystającą z drzwi szopy.
– Aisza! Jak to się stało, że tutaj prawie w ogóle się nie widujemy?
– Wiesz, ciągle siedzę w kuźni albo tutaj i układam świeżo wykutą broń.
Jej piękne, brązowe włosy były gdzieniegdzie pozlepiane smołą. Jakiś smar miała też na swoim delikatnie zadartym, piegowatym nosku.
– Ale wiesz co? Nie marudzę. Praca na dole pozwala zapomnieć mi o tym, że mama i Aksel niekoniecznie są tak bezpieczni jak my. Byłaś ostatnio u Tuckera? Podobno jutro ma już być wypuszczony ze swojej „izolatki” i zamieszka u ciebie, w piątce.
– Cholera, zupełnie zapomniałam… Byłam kilka razy w ciągu pierwszych dni jego pobytu w Wielkim Domu, ale później wyleciało mi to z głowy. Jestem fatalną starszą siostrą.
Mała wtuliła się we mnie razem ze swoją osmoloną główką. Dobrze, że ją kocham, bo inaczej pożałowałaby, że wytarła się o moją czystą bluzkę.
– Kompletnie nie popieram. Idź go teraz odwiedź i powiedz, że reszta dzieci Aresa jest dużo milsza od ciebie, bo inaczej do końca życia będzie bał się opuścić swój obecny pokój.
– Masz rację. Chejron chyba się nie obrazi, jeśli raz nie dostosuję się do grafiku. Do zobaczenia!
Cofnęłam się i jako nowy cel mojej wędrówki obrałam niebieski budynek.
– Dzień dobry Chejronie. Mogę odwiedzić Tuckera?
Centaur siedzący przed kominkiem spojrzał na mnie znad stron gazety.
– Dzień dobry. Jasne. Teraz zdaje się, że masz zajęcia prowadzone przez dzieci Afrodyty, więc może takie rozwiązanie będzie lepsze… Wiesz, wczoraj strasznie uraziłaś dumę Oliviera.
Uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo i gestem ręki zachęcił do wejścia na górę. Otworzyłam pierwsze drzwi po lewej i zobaczyłam śpiącego brata. Sięgnęłam do szuflady po długopis i kawałek kartki. Okay, niech będzie różowy flamaster.
Tucker!
Byłam dzisiaj u ciebie, ale coś zaspany byłeś.
Jakby Ci się znudziła samotność, to trochę ludzi czeka za Tobą w piątce
– chatka z tym głupim wieprzem nad drzwiami.
Pa, Braciszku
Omara
Ogarnęłam z wierzchu stolik i na samym środku zostawiłam wiadomość. Wyszłam, cicho zamykając za sobą drzwi.
Opuszczając siedzibę dowództwa natknęłam się na Jamesa.
– Cześć! Ty zadajesz się z Cassandrą, prawda?
– Z kim?
– Cassandra Turner. No wiesz, ta od Apollina.
– Sorry, pierwszy raz o niej słyszę.
– Aha. Musiało mi się coś pomylić. W takim razie dzięki.
Zrezygnowany nacisnął klamkę drzwi wejściowych. Na Zeusa, niech się trochę pomęczy w poderwaniu swojej Księżniczki, przecież nie będę mu w tym pomagać.
***
Kochani! Cassandro i Jasmin w sumie też!
Strasznie mocno chcę Was przeprosić, ponieważ ostatni przestój w dodawaniu nowych rozdziałów był moja winą. Już się poprawiam i biorę się za siebie, postać Omary oraz jej relacje z innymi obozowiczami ;). Piszcie co się podobało, a co nie. Jeśli rozdział jest Waszym zdaniem dobry – świetnie, cieszę się. Jeśli jest tragiczny i tak napiszcie, Naszej Annie/Werónce/Cassie będzie milej, że chociaż się odezwaliście, z resztą jak każdej z nas :3.
-Julka