Omara
Robi się rodzinnie…
Robi się rodzinnie…
Mój drugi dzień w Obozie Herosów zaczął się… o trzeciej nad ranem. Oczywiście tak wczesna godzina sama w sobie nie ma nic strasznego, jednak to co mnie najbardziej poirytowało to wylanie kubła lodowatej wody na mnie w celu pobudki, po czym zmuszenie do przejścia specjalnego toru przeszkód. A wiedzcie, że trasa toru była projektowana przez moje rodzeństwo specjalnie dla nowych, więc przebrnięcie przez niego nie było niczym przyjemny. Bo jeden chrzest w życiu przecież nie wystarczy…
Po całym tym zamieszaniu i „zatwierdzeniu” obrzędu przejścia przez moich braci i siostry, zauważyłam, że nie ma Clarisse i nie widziałam jej również podczas torturowania mnie. Przed zajęciami dowiedziałam się, że była ona wówczas na zebraniu dotyczącym bezpieczeństwa obozu. Przez chwilę miałam ochotę wrzeszczeć, kopać, przeklinać, wyzywać – odseparowali mnie od rodziny, dali mi „zastępczą”, a teraz się okazuje, że i tak grozi mi niebezpieczeństwo. Udało mi się opanować i powstrzymać od uzewnętrznienia mojego gniewu, chyba tylko i wyłącznie dlatego, że pierwszym treningiem tego dnia (poza mój poranną, indywidualną rozgrzeweczką) były biegi. Oczywiście w uszach nadal mi rozbrzmiewały słowa grupowej mojego domku na temat mojej kondycji, więc całą energię włożyłam w to, aby wypaść jak najlepiej potrafię. Trenowałam razem z Cassandrą i Jasmin i okazało się, że całkiem nieźle mi idzie, ponieważ na mecie byłam pierwsza z nas trzech. Oj, chyba Clarisse trochę przesadzała wytykając mi brak kontaktu ze sportem.
Kolejne zajęcia to była szermierka. Tutaj szło mi marnie, ale od razu poczułam, że to coś dla mnie. W czasie tych ćwiczeń wyczułam, że chyba pomimo mojego wczorajszego „spięcia” z Cassie oraz nieco zaczepnego charakteru, który być może innych by speszył, polubiłyśmy się z dziewczynami.
Ostatnimi zajęciami przed obiadem miały być praktyki w kuźni, lecz zanim zdążyłam dokładnie poczuć gorąco buchające z wewnątrz, ktoś mnie zawołał.
– Hej, Omaro! – odwróciłam się w kierunku z którego dochodził głos i ujrzałam twarz jakiej, naprawdę, nigdy w życiu nie widziałam. Od razu było widać, że to chłopak jednak jestem pewna, że jego długich, czarnych, błyszczących włosów (Mówiłam już, że są idealnie proste?) zazdrości mu większość dziewczyn na Long Island. Jego twarz była szczupła, bardzo delikatna, a karnację miał niczym Bruno Mars. Wyszłam z raju dzieci Hefajstosa, by dowiedzieć kim jest ten koleś.
– Tak, to ja, Omara McDaniels, a ty to kto?
– Olivier Osbourne – najpiękniejszy, najprzystojniejszy, najfajniejszy i generalnie najlepszy facet na obozie – mrugnął do mnie i uśmiechnął się zawadiacko. – Natomiast ty spokojnie mogłabyś zostać Miss Dzieci Aresa, ponieważ od dawna nie było u nich tak ładnej i nie poharatanej bliznami mordki.
– Och, widzisz, tylko, że ja nie muszę dowartościowywać się durnymi przymiotnikami czy też głupimi tytułami, żeby wiedzieć, że nie jestem byle kim.
– Aha, w takim razie kim jesteś, skoro twierdzisz, że nie jesteś byle kim? – Ups! Tego nie przewidziałam…
– Nazywam się Omara McDaniels i właśnie przeszkadzasz mi w nabywaniu nowych umiejętności, które być może kiedyś, dziwnym przypadkiem, uratują ci tyłek, więc lepiej mów po co przylazłeś, albo zjeżdżaj… jak przypuszczam do domku numer dziesięć. – Byłam krótko w Obozie Herosów, ale czyje dziecko przedstawiłoby się tak jak on, jeśli nie dziecko Afrodyty?
Z jego ust spełzł uśmiech, za to przybrał poważny wyraz twarzy.
– A więc taka cwaniara jesteś? Nazywam się Olivier Osbourne i Chejron przysłał mnie po ciebie, żebym w trybie natychmiastowym przyprowadził cię do Wielkiego Domu.
Odwrócił się i ruszył szybkim krokiem ku niebieskiemu budynkowi. Po przejściu kilku metrów stałam w tym samym miejscu co mniej więcej dwadzieścia cztery godziny temu – na ganku przed „siedzibą dowództwa” obozu.
– Chejronie! Omara już jest, czy mogę wrócić do swoich obowiązków? – spytał Laluś, chyba głęboko urażony moją odpowiedzią, ponieważ był strasznie oficjalny i przestał na mnie zwracać jakąkolwiek uwagę. Centaur pojawił się w drzwiach.
– Och, oczywiście. Idź porąbać drewno.
– Ale… Chejronie, teraz mam jazdę na pegazach…
– Tak, tak, wiem, ale chyba nie zaszkodzi, jeśli raz na jakiś czas zrobisz coś pożyteczniejszego, zamiast bajerować inne półboginie, opierając się łokciem o Mrocznego.
Olivier, wściekły, oddalił się od nas w kierunku lasu.
– Omaro widzisz… tak, jak Amma przypuszczała, wczoraj razem z Maksem umknęliście bez kompletnie żadnego szwanku lajstryngonowi. Jednak wasza ucieczka udała się tylko dlatego, że Max świetnie wyczuwa potwory i zanim ten zorientował się, gdzie cię szukać, wy już byliście w obozie. Niestety… w końcu wyczuł gdzie ostatnio byłaś, jak i również to, że w tym miejscu przebywa trzech innych półbogów… Asza i Tucker dotarli do Obozu Herosów zaraz po naradzie grupowych domków, twoja matka ledwo dawała sobie radę z potworem, więc tak szybko, jak tylko mogła, wysłała ich do nas.
I znowu to uczucie: wściekłość, spowodowana brakiem poczucia bezpieczeństwa – mojego i moich bliskich. Tym razem dałam jej upust.
– Dotarli zaraz po naradzie?! Dlaczego nikt mi o tym wszystkim nie powiedział?! Gdzie oni są?! Asza! Asza!!! Gdzie oni są?! Czy wyście poupadali na głowy?! Chowacie przede mną przez prawie dziesięć godzin moje rodzeństwo, a teraz myślicie, że usiądę z wami przy kawce, herbatce i zastanowimy się wspólnie, co z Akselem i Ammą?! A tak właściwie: DLACZEGO NIE MA TU AKSELA I MAMY SKORO SĄ W NIEBEZPIECZEŃSTWIE?! – zaczęłam się rzucać i zanim ktoś z tyłu złapał mnie za ręce zdążyłam zbić zastawę i kilka wazonów. Odwróciłam się i zauważyłam, że przed kolejnym napadem gniewu powstrzymuje mnie Olivier, ale trochę odmieniony. Jego idealnie proste włosy, teraz były tak lokowane jak u Slash’a i tak samo jak zazwyczaj u słynnego gitarzysty spod burzy (no dobra – huraganu) loków było widać zaledwie usta.
– A ty co, kretynie?! Rozrąbałeś jeden kawałek drewna na pół i kłaki ci się z wysiłku zakręciły? Aaa… wiem! Mdlejesz już ze zmęczenia i przyszedłeś się wody napić, odpocząć?
Chyba go rozbawiłam, bo w końcu roześmiał się i puścił mnie.
– Istotnie, mam brata bliźniaka. Jestem Freddie i miło mi cię poznać. – Miałam ogromną ochotę zapaść się pod ziemię. – Co do tego, co robiłem zanim zjawiłem się w salonie, to siedziałem na górze i sprawdzałem, czy u twojego rodzeństwa wszystko dobrze. Choć, zaprowadzę cię. – Odgarnął włosy z twarzy i zobaczyłam piękniejszą, bardziej męską, jeszcze przystojniejszą wersję Lalusia. Uśmiechnął się do mnie zachęcająco i wyciągnął dłoń. Nie mogłam się powstrzymać i złapałam ją.
Poszliśmy schodami w górę i gdy tylko znaleźliśmy się na piętrze skręciliśmy w drzwi po lewej. Gdy nacisnęłam klamkę moim oczom ukazał się mały pokoik z wąskim łóżkiem i dwuosobową kanapą obok. Był dość ciasny, ale zanim przyjrzałam mu się dokładniej weszłam do środka, żeby uściskać siedzącą na zielonej mini sofie Aszę.
– Omara! Nareszcie jesteś! Nawet nie wiesz, jak się bałam! Ten… ten potwór był straszny, nadal nie wiem jak mama dała sobie z nim radę. Wiedziałaś, że trzyma w szafie ogromny miecz? Nie mam pojęcia jak mogłyśmy być takie głupie i go nigdy nie zauważyć! – Siostra była roztrzęsiona, ale również podekscytowana.
Podeszłam do łóżka, na którym leżał ledwo żywy Tucker. Wyglądał strasznie – był cały posiniaczony, a w okolicach oczu miał głębokie zadrapania, jednak najgorsze było ogromne rozcięcie, przez które ucho odstawało od głowy.
– Bogowie, co ci się stało?
– Ja… próbowałem pomóc mamie i… trochę oberwałem… – wystękał z wielkim trudem. Patrząc na niego miałam ochotę się rozkleić, ale wiedziałam, że nie mogę, bo wtedy moje rodzeństwo zobaczy mnie płaczącą po raz pierwszy w życiu. W końcu cała nasza piątka broniła się nawzajem w wielu sytuacjach, ale to ja nigdy nie okazałam przy reszcie słabości. Mama często się załamywała, więc to mi pozostało być tą, która nadaje moralnej siły swoim żołnierzom.
***
Opuściłam wszystkie zajęcia w ciągu tego dnia, abym mogła go spędzić z rodzeństwem. Okazało się, że samo ich przybycie do Obozu Herosów nie było jedyną niespodzianką dzisiaj. To, że Tucker został uznany przez Aresa to nic dziwnego, ale to, że ojcem Aszy jest Hefajstos było szokiem dla nas. Wieczorem mama wszystko mi wyjaśniła przez iryfon – bóg kowali udawał boga wojny po to, żeby się na nim zemścić za randkowanie z jego żoną. Wiedział jak bardzo Aresowi podoba się moja matka, więc stwierdził, że może wreszcie dotrze mu do rozumu żeby zostawił Afrodytę, jeśli ten będzie miał dziecko z jedną z jego ulubionych śmiertelniczek. Myślałam, że takie problemy mają tylko zwykli ludzie, a nie Olimpijczycy.
Cały dzień był przy nas Freddie, ale również moje nowe przyjaciółki (jeśli można takim mianem określić osoby, które zna się dwa dni) Cassie i Jass. Cieszyłam się ich towarzystwem. Freddie był spokojniejszy i mniej zadziorny od swojego bliźniaka, aczkolwiek miał swój „charakterek” Świetnie się nam razem rozmawiało.
Pomimo tego, że dzisiaj okazało się, że moja ukochana siostra tak naprawdę nie jest do końca moją siostrą był to jeden z moich najlepszych dni. W końcu Ares i Hefajstos to bracia więc od boskiej strony jest ona moją kuzynką… Pokręcone te wszystkie Olimpijskie powiązania. Ważne, że jestem tu z Aszą i Tucker’em, a mama i Aksel teraz powinni być już bezpieczni.
(autorka: Julka)
***
Obiecałam pewnej osobie, że jeśli skończy czytać książkę „Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy” to do jednego z rozdziałów dodam dedykację dla niej. Zuzia, to, że Asza jest moją siostrą w opowiadaniu, nie znaczy, że tworzyłam ją na podstawie Twoich cech ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz