piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział V.

Omara

Aresowa świnia

W momencie, gdy przekroczyłam granice obozu nad moją głową wybuchł jakiś czerwony znak. Gdy zadarłam czaszkę do góry i popatrzyłam na niego z dołu, zobaczyłam… kurczaka nabitego na rożen. Zrobiłam krok  do przodu i zanim hologram dogonił moją kasztanową potylicę zauważyłam, że niewiele się pomyliłam. Był to zakrwawiony łeb dzika przebity włócznią. Max patrzył na mnie z nieukrywanym zdziwieniem, a Argus dźwigający moją walizkę uśmiechnął się do mnie szeroko.
– No, przynajmniej nie będzie problemu z uznaniem.
Nie bardzo rozumiałam, o co chodzi.
– Słucham?
Mój kolega otrząsnął się powoli z szoku.
– Och, widzisz Omaro, gdy nowy półbóg trafia do Obozu Herosów, zadaniem jego boskiego rodzica jest przyjęcie go jako swojego dziecka. Ty właśnie zostałaś uznana przez swojego ojca. Przez…
– Aresa. Boga wojny – dokończyłam myśl Maxa. Już sam krwistoczerwony kolor tego znamienia podpowiedział mi, że chodzi o tego Olimpijczyka, a włócznia i ten miły ryj wieprza tylko mnie w moim przekonaniu utwierdził.
– Argus zaniesie twój bagaż do twojej nowej sypialni, a my tymczasem pójdziemy do Wielkiego Domu porozmawiać z Chejronem. – Chłopak wskazywał ogromny dom pomalowany na niebiesko, stojący nieco na lewo od nas. Między nami a budynkiem było jeszcze boisko do plażówki. Ominęliśmy ludzi grających w siatkę… yyy… chwila, to przecież nie byli ludzie! Fakt – ich tułowie, górne kończyny i głowy były ludzkie (jeśli ludziom wyrastają rogi z pośród włosów, to ich głowy były jak najbardziej ludzkie), ale nogi mieli jak… kozy.
– Co to za kolesie po prawej? – spytałam trochę zdezorientowana.
– Ci kolesie to satyrowie. I ja też jestem satyrem. – Max pospiesznie ściągnął tenisówki i spodnie. Moim oczom ukazała się kolejna para porośniętych bujnym włosiem kopytek.
Wchodząc na werandę przeżyłam kolejny wstrząs, który tym razem starałam się ukryć. Z pomieszczenia wyszedł centaur, podobny do tych z serii książek o Harrym Potterze.
– Nareszcie jesteś, Maksie! Cieszę się, że i ci się udało! Wczoraj Fertile i Lee również przyprowadzili nowe półboginie. Jedna z nich nie została jeszcze uznana w przeciwieństwie do ciebie, Omaro. – Mężczyzna zwrócił się do mnie i podał mi dłoń. – Nazywam się Chejron i jestem tutaj opiekunem, zastępuję chwilowo naszego dyrektora Pana D. Pogawędziłbym z tobą dłużej, ale obowiązki wzywają. Chyba już wiemy czyim dzieckiem jest Jasmin, która wczoraj do nas przybyła, ale więcej szczegółów podczas kolacji. Teraz proszę cię Maksie, abyś oprowadził ją po obozie i zaprowadził do domku. Aha! Zapomniałbym! Poza tym bagażem, z którym do nas przyjechałaś twoja mama wysłała parę innych, nieco większych rzeczy, które, jak stwierdziła Amma, nie zmieściły się w twojej torbie. One również czekają za tobą w chatce dzieci Aresa.
Chejron pożegnał się z nami, po czym zniknął za drzwiami. Max poprowadził mnie najpierw na pole truskawek, ale szybko uciekaliśmy stamtąd, bo przeszkadzaliśmy innym satyrom i  driadom pielęgnującym je. Później obejrzałam jeszcze kuźnię, zbrojownię, arenę, teatr i kilka innych obiektów, ale największe wrażenie zrobił na mnie las (też nie wiem dlaczego, zazwyczaj nie miałam nic wspólnego z drzewkami, zielenią itd.) i plac z domkami. Każdy wyglądał inaczej, w zależności od tego któremu bogu czy bogini był poświęcony. Gdy doszliśmy do chatki pomalowanej na wściekłą czerwień, z głową dzika nad drzwiami (Serio? Znowu ta pokręcona świnia?) i numerem piątym, mój kolega… chyba stchórzył.
– No, to tutaj nasza wspólna wędrówka by się kończyła. Twoje rodzeństwo nie przepada za intruzami na swoim terenie, także teraz musisz sobie sama poradzić. Powodzenia.
I sobie poszedł. Dzięki. No cóż, przecież to moje siostry i moi bracia, źle nie będzie – pomyślałam. Weszłam po schodkach, a ten durny wieprz cały czas się na mnie patrzył. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Zobaczyłam kilkunastu nastolatków, jednak miałam wrażenie, jakby było ich tutaj co najmniej pięćdziesięciu. W sumie nic takiego hałaśliwego nie robili, ale czuło się, że oni samą swoją obecnością, samym oddychaniem sprawiali chaos i zamęt. Nagle mnie zauważyli. Swój wzrok skupili na mojej osobie i przycichli nieco.
– Cześć! Jestem Omara McDaniels. Niedawno dotarłam do obozu i zostałam przydzielona.
Po kolei podchodzili do mnie ludzie, podawali mi ręce, przedstawiali się, klepali przyjacielsko po ramieniu i mówili coś w stylu „Fajnie, że mamy kolejnego wojownika więcej” lub „Widziałem jakąś godzinkę temu znak naszego ojca na Wzgórzu Herosów. Tak myślałem, że dostaniemy kogoś świeżego”. Jako ostatnia podeszła do mnie wysoka dziewczyna z brązowymi włosami przewiązanymi bandaną. Jak pozostali mieszkańcy domku była świetnie zbudowana, wyglądała na silną i wysportowaną. Zmierzyła mnie wzrokiem.
– Czeka cię dużo pracy i treningu nad kondycją, bo przypuszczam, że z jakimkolwiek sportem zbyt dużo wspólnego to ty nie masz. – Zrobiło mi się trochę niemiło przez jej cierpką minę, ale wzięłam sobie te słowa do serca i postanowiłam, że solidnie przyłożę się do wszystkich ćwiczeń fizycznych. Po chwili przybrała nieco bardziej zachęcający ton głosu i nawet delikatnie się uśmiechnęła. Podała mi dłoń. – Jestem Clarisse La Rue, grupową tego domku. Witaj, mój żołnierzu. Bracia, siostry – zróbcie hałas dla niej!!!
Byłam pewna, że moje uszy już nigdy nie będą funkcjonowały tak jak przed przybyciem tutaj.
Gdy ucichli, Clarisse dorzuciła:
– Tamto wyro przy ścianie w kącie jest twoje. Na nim też są twoje manatki. Coś ty tu naprzywoziła? Nieważne. Za dwie godziny jest dopiero kolacja. Teraz możesz się rozpakować albo pochodzić po obozie. Rób co chcesz, tylko pamiętaj – dzieci Aresa to najlepsi herosi. Jasne?
– Oczywiście. – Rzuciłam jej najbardziej zawadiacki uśmiech jaki tylko umiałam. Odpowiedziała mi tym samym, po czym odwróciła się ode mnie, a wszyscy powrócili do swych wcześniej porzuconych zajęć.
Podeszłam do łóżka, które mi wskazano i pierwsze co mi się rzuciło w oczy to… futerał na gitarę! O-ja-cię, dziękuję mamusiu! Co prawda dopiero zaczynałam uczyć się grać, ale już zdążyłam się do niej przywiązać i pokochać ten instrument jak i wszystkie dźwięki, które się z niego mogły wydobyć. Oparłam futerał o ścianę obok i wzięłam się za otwieranie walizki. Ciuchy, ciuchy, ciuchy, kosmetyczka, ciuchy, ciuchy, ciuchy… mama miała rację – zapakowała mi tylko moje ulubione rzeczy, czyli całą szafę. Obok walizy leżało pudło z martensami, a w nie włożone były krótkie, czarne trampki. Ostatnim pakunkiem był mój plecak, z którym poza domem nigdy się nie rozstawałam (właśnie, jak to się stało, że dotarłam tutaj bez niego?), a w nim tysiąc pierdółek potrzebnych mi do życia jak tlen.
Po przejrzeniu bagaży wyszłam z domku. Udałam się w stronę lasu. Gdy do niego dotarłam, weszłam kilka metrów w głąb, abym nie była widoczna od strony obozu, ale też niezbyt daleko, żebym potrafiła się wydostać z gmatwaniny drzew. Usiadłam po turecku przy jakimś krzaku. Po mojej lewej stronie płynął strumyk. Otoczenie przyrody i szum wody do tego stopnia mnie zrelaksowały, że nie zauważyłam jak szybko czas zleciał. Szybko ruszyłam w stronę mojego domku, myśląc sobie o tym, że mając tak hałaśliwych współlokatorów często będę odwiedzała las w poszukiwaniu ciszy. Gdy dotarłam do piątki wszyscy już wychodzili. Razem z moim rodzeństwem udałam się do pawilonu jadalnego na kolacje.   Najpierw złożyliśmy ofiary bogom, poprzez spalenie części pokarmu, po czym zasiedliśmy do stołów – każdy domek miał swój stolik. Wszyscy szeptali do swoich naczyń co chcś zjeść, więc ja bez zastanowienia powiedziałam:
– Sok pomarańczowy i cheeseburger.
Oczywiście moje zamówienie zostało zrealizowane. Gdy byłam w połowie jedzenia posiłku Chejron przemówił. Powiedział coś o Panu D., po czym przedstawił Jasmin Holly jako córkę Posejdona i Cassandrę Turner, na razie nieuznaną. Domyśliłam się, że to o nich mówił zaraz po moim przybyciu do Obozu Herosów. Jednak gdy dziewczyny usiadły, centaur przedstawił jeszcze jedną osobę. Wypowiedział moje nazwisko. Wstałam. Pilnowałam się, aby mieć pewny siebie wyraz twarzy i trzymać się prosto. Po krótkiej prezentacji wróciłam do mojego stolika, który głośno wiwatował.
Po kolacji, gdy wszyscy tłoczyliśmy się do wyjścia, jedna z półbogiń, które dziś były przedstawiane nadepnęła mi na stopę. Była to chyba Cassandra. Oczywiście nie zabolało mnie to, ale postarałam się zrobić małą  scenkę, żeby mnie zapamiętała. Wrzasnęłam (chyba ciut za głośno), że miażdży mi stopę, chociaż ciężko byłoby to zrobić, zważając na to, że akurat miałam glany. Całe szczęście, nie zauważyła tego drobiazgu. Złapałam ją mocniej za ramię i wdałam się w krótką pogawędkę. Nie miałam pojęcia co powiedzieć, więc wykorzystałam zawsze sprzedający się tekst „Oj, chyba zapomniałam co chciałam”. Tsaaa… wszystko po to, żeby miała małego siniaczka na ręce od uściski moich palców. No ale cóż, przecież nikomu nie pozwolę się deptać.
Po chwili wróciłam do mojego rodzeństwa, najwyraźniej dumnego ze mnie. Ale obiecałam sobie, że była to jednorazowa akcja. Teraz będę trzymała moją dumę na wodzy i nie zostawię już na czyimś ciele nawet najmniejszego śladu po sobie, oczywiście jeśli nie będzie to konieczne.
Podczas ogniska było naprawdę bardzo sympatycznie. Kilka osób grało na gitarach. Pomyślałam, że niedługo może ja ich wspomogę.
 Wieczorem szybko wzięłam prysznic, ubrałam się w pidżamę i zasnęłam.
Tak wyglądał mój pierwszy dzień w Obozie Herosów, jednak już wtedy czułam, że nie wszystkie moje dni tutaj będą takie spokojne jak ten…

***
Wiem, że nigdy nie trafisz na tego bloga (a jeśli jednak trafisz, to się mocno zdziwię), ale i tak chciałabym ten rozdział dedykować Tobie.
Kocham Cię, Mamo.
***
 autorka: Julka

1 komentarz:

  1. OMARAARESOWAŚWINIA
    XDXDXDXDXDXDXDXDXDXD
    HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAH
    JEBŁAM XD
    POZDRO Z PODŁOGI
    a rozdział świetny.

    ...........

    HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAH
    NO NIEMOGE ;)

    ····°····¤···¤·|·§·§°>¤<©¥+¥£©+€~[>£|`]

    Uffffffff.... przeszło mi.

    OdpowiedzUsuń